Dwie osoby podejrzane o znęcanie się ze szczególnym okrucieństwem nad stadem krów w jednym z gospodarstw koło Pisza na Mazurach zostały w poniedziałek aresztowane. Zamknięte w oborze zwierzęta stały zanurzone w odchodach.
Na wniosek prokuratury Sąd Rejonowy w Piszu zastosował wobec właścicielki gospodarstwa Ewy P. i jej syna Wojciecha P. tymczasowe aresztowanie na okres dwóch miesięcy. Według śledczych następstwem znęcania się ze szczególnym okrucieństwem nad co najmniej 90 sztukami bydła była śmierć co najmniej 46 krów i cieląt. Wstępnie ustalono, że do przestępstwa miało dochodzić od września 2021 r.
Zwierzęta były przetrzymywane w drastycznych warunkach. Stały zanurzone - niektóre po szyje - w brei z własnych odchodów wymieszanych z wodą, wypływającą prawdopodobnie z pękniętej rury. Część z nich nie przeżyła. Te, które udało się wydobyć, były wyczerpane i wygłodzone, czasem także pokaleczone.
Jak powiedział PAP prokurator Bogdan Dąbrowski, poziom gnojowicy był tak wysoki, że uniemożliwiał zwierzętom - zwłaszcza mniejszym sztukom i cielętom - położenie się, żeby odpocząć. "Bo to groziło utonięciem" - wskazał.
Sprawa wyszła na jaw po anonimowym, telefonicznym zgłoszeniu do powiatowego inspektoratu weterynarii w Piszu, który - po potwierdzeniu tej informacji na miejscu - zawiadomił policję. W akcję ratowania zwierząt włączyły się inne służby i osoby, w tym organizacje broniące praw zwierząt. O sprawie stało się głośno, gdy inspektorzy Animals zaczęli relacjonować przebieg akcji ratowniczej w mediach społecznościowych.
Akcję ratowania 44 krów i cieląt, które znaleziono żywe, prowadzono od piątku. W tym dniu wydobyto zwierzęta z obory na zewnątrz. Do końca weekendu przewieziono je - w porozumieniu z gminą - do miejsc wskazanych przez organizacje broniące praw zwierząt. Mają tam zapewnione odpowiednie warunki, pielęgnację i opiekę weterynaryjną. Nie wiadomo jednak, ile z nich ostatecznie przeżyje, bo wiele jest w złym stanie - co najmniej jedna sztuka padła już po transporcie.
"Te zwierzęta cierpiały przez ludzką głupotę, bo inaczej nie można tego skomentować. Wystarczyło otworzyć drzwi obory, żeby wyszły i nie topiły się we własnych odchodach, ale tego nie zrobiono. Zamknięta obora oznaczała śmierć dla tych zwierząt" - powiedział PAP Grzegorz Bielawski z Pogotowia dla Zwierząt.
Jego zdaniem, stan uratowanego bydła - wyczerpanie, niedożywienie, rany na ciele, poprzerastane racice, oklejenie odchodami - świadczy, że rażące zaniedbania w opiece nad nimi trwały być może od miesięcy.
Bielawski dodał, że organizacje zaangażowane w akcję ratowania krów spod Pisza - OTOZ Animals, Pogotowie dla Zwierząt i Fundacja Pańska Łaska - przystąpiły do sprawy jako tzw. wykonujący prawa pokrzywdzonego, a potem zamierzają występować w sądzie jako oskarżyciele posiłkowi.
Warmińsko-Mazurski Wojewódzki Lekarz Weterynarii Jerzy Koronowski poinformował PAP, że ostatnia wizyta powiatowego lekarza w tym gospodarstwie odbyła się w ubiegłym roku i wówczas było wszystko w porządku. Zaznaczył, że wizyty w ramach nadzoru weterynaryjnego w gospodarstwach rolnych utrzymujących bydło powinny odbywać się w przedziałach, co 2-3 lata, zależnie od analizy ryzyka.
"Powiatowy lekarz weterynarii w Piszu niczego nie zaniedbał. Natomiast warte podkreślenia jest to, że gdy w piątek otrzymał informację, że tam źle się dzieje, pojechał natychmiast, podjął działania od razu" - powiedział Koronowski.
Stwierdził, że ma "wielki żal" do mieszkańców tej wsi, że nikt wcześniej nie powiadomił gminy, inspekcji weterynaryjnej, policji albo innej instytucji.
"To jest niemożliwe, żeby to nie było tam zauważone, ponieważ tam był odór zwłok i gnojówki, która się wylewała. Nie można było tego nie zauważyć" - ocenił wojewódzki lekarz weterynarii.
źródło: PAP
red.
red.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Dodaj komentarz Odśwież
Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez