Jeszcze dwie dekady temu, gdy kombajny zbożowe dopiero zaczynały zdobywać popularność, na polskich wsiach korzystano z powodzeniem z młocarni. Dziś można je spotkać już chyba tylko w skansenach i u kolekcjonerów starych sprzętów.
Ścięte kosiarką, żniwiarką lub wiązałką zboże trafiało przed laty właśnie do młocarni (nieraz taki sprzęt miał tylko jeden gospodarz we wsi, a jego udostępnianie stawało się dla właściciela źródłem zarobku). Pokaźnych rozmiarów maszyna wydzielała nasiona z kłosów oraz oddzielała je od słomy, plew i innych zanieczyszczeń. W użyciu były różne typy młocarni – ze względu na budowę zespołu młócącego można było wyróżnić młocarnie cepowe i zębowe lub wąskomłotne (z bębnem o długości 450-1000 mm; zboże podawało się do nich kłosami do przodu) i szerokomłotne (bęben 1700-1800 mm, zboże podawane poprzecznie). Młocarnie dzieliły się też na czyszczące, z których otrzymywało się czyste ziarno, oraz te bez czyszczenia, gdzie ziarno było zmieszane razem z plewami, słomą i innymi zanieczyszczeniami.
Sporo pracy i dużo ostrożności
Omłotów rolnicy dokonywali albo od razu na polu, albo w stodole, po zwiezieniu zboża. Kierownik prac – tzw. omłotowy – czuwał nad ich prawidłowym przebiegiem oraz nad bezpieczeństwem osób do nich zaangażowanych. Aby ułatwić sobie pracę, przy młocarniach wykorzystywano nieraz dodatkowe maszyny, jak np. przydatne przy odbiorze słomy dmuchawy i sterniki; prasy, które ułatwiały późniejsze przechowywanie słomy; bądź też upraszczające robotę i zwiększające bezpieczeństwo samopodawacze snopów i rozcinacze sznurków. Praca przy młocarni wymagała dużej ostrożności i właściwego zabezpieczenia sprzętu, by zminimalizować ryzyko wypadku z udziałem zaangażowanych do niej ludzi. Przed jej uruchomieniem trzeba było sprawdzić, czy zostały założone wszystkie osłony ochronne, a następnie dać umówiony sygnał ostrzegający, że za chwilę nastąpi włączenie maszyny. Podczas pracy należało zwracać uwagę na zachowanie przepisowej prędkości obrotowej bębna i pilnować, czy młocarnia nie jest przeciążana. Osoba, która wprowadzała do maszyny snopy, musiała stać w konkretnym, przeznaczonym do tego miejscu, zaś wchodzić na młocarnię należało tylko po drabinie (ustawionej z daleka od pasów). W pobliżu młocarni zaś należało mieć do dyspozycji – w razie pojawienia się ognia – beczkę z wodą, wiadra, pojemnik z piaskiem i łopaty. No i oczywiście nie powinno się dokonywać żadnych napraw czy też czyszczenia sprzętu, gdy ten był na chodzie – o wypadek było bowiem nietrudno. Zresztą jeśli chodzi o tę ostatnią kwestię, to w przypadku współczesnych maszyn zalecenie to jest nadal aktualne. Sporo pracy wymagała konserwacja młocarni. Przed rozpoczęciem omłotu zboża innego gatunku należało sprzęt dokładnie oczyścić. Podobnie po zakończeniu żniw. Wówczas maszynę trzeba było dokładnie nasmarować (bęben i klepisko olejem maszynowym, a łożyska – wazeliną techniczną), sita przetrzeć naftą z dodatkiem oleju i złożyć w suchym miejscu, gdzie powinny także trafić zdjęte i wyczyszczone pasy i przenośniki czerpakowe. Dobrze też było pod osie nieużywanej maszyny umieścić podstawki, aby ogumione koła nie dotykały podłoża. Co kilka lat młocarnię należało również odmalować w celu zabezpieczenia jej przed niszczącym działaniem wilgoci.
Dziś możemy tylko powspominać
Obecnie, gdy pracę przy żniwach znacznie nam upraszczają kombajny zbożowe, o młocarniach już chyba mało kto myśli. Czy jednak nie zakręci się nam łezka w oku, gdy wspomnimy czasy młodości lub wręcz dzieciństwa, kiedy to wsłuchiwaliśmy się w charakterystyczny terkot pracującej na polu bądź w stodole wielkiej młocarni...
Krzysztof Napierski
Bibliografia: M. Mazański, Z. Wójcicki: Maszyny rolnicze, WSiP, 1976
Bibliografia: M. Mazański, Z. Wójcicki: Maszyny rolnicze, WSiP, 1976
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Dodaj komentarz Odśwież
Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez