ROZMOWA || — To podejście uczy bycia częścią natury. A nie absolutnym, próbującym wszystko kontrolować władcą — mówi Witold Wysmulek z niewielkich Wierzbin (pow. piski), jeden z niewielu w regionie ekspertów od tzw. permakultury. Czyli wyjątkowo ekologicznej metody upraw. I choć brodą przypomina Rumcajsa, a wielu znajomych ma go za "pozytywnego świra", to dodaje, że "bajka" powoli się kończy. Trzeba działać, bo oprócz epidemii będziemy wkrótce walczyć także z suszą i kryzysem.
— Kwestia wyboru, absolutnie (śmiech). Bo ponoć nic tak chłopa nie upiększa, jak broda coraz większa.
— Na to pytanie nie mam jednej odpowiedzi. Lata wczesnego dzieciństwa spędziłem na kolonii małej wsi Ogródek. Las był bardzo blisko, tak jak i jezioro. Na naszym 20-hektarowycm gospodarstwie nie brakowało i miejsc dzikich. Zwłaszcza tam, gdzie teren tworzył niedostępne dla maszyn rolniczych niecki...
— Uwielbiałem je, to prawda. Miłość do natury, faktycznie, zaszczepili mi rodzice, choćby przez wielogodzinne wyprawy na grzyby. Do dziś bardzo lubię włóczyć się po lesie, odnajdywać trudno dostępne miejsca. Pełne wykrotów, krzaków... Krótko mówiąc — szukać dzikiego życia.
— Obecnie jestem bardziej świadomy kluczowej roli, jaką dla klimatu odgrywają nienaruszone przez człowieka ekosystemy. Przykładem mogą być właśnie lasy, które uczestniczą w "przenoszeniu" wilgoci znad mórz w głąb lądu. Wbrew pozorom bez nich znacznie trudniej uprawiać ziemię. Takich "niedostrzeganych" zazwyczaj zależności jest wiele.
— Nie, już nie. Nie cierpię braku miejsca. Nie cierpię hałasu. Szczerze? Nawet naszą krajową "szesnastkę" i pobliski poligon posłałbym najchętniej do krainy za siedmioma morzami. A co dopiero duże miasto.
W skali roku dzięki permakulturze Witold Wysmulek oszczędza minimum kilka tys. zł.; fot. Permakultura Wierzbiny
— Raczej nazwałbym to dużym ogrodem. Zresztą, w permakulturze często uprawia się ziemię blisko drzew, więc nawet gdybym miał więcej niż moje "szalone" 90 arów, to te powierzchnie i tak przypominałyby (osobom z zewnątrz) nieregularne zarośla i zadrzewienia.
— To kalka z angielskiego słowa "permaculture". Określenie to łączy dwa słowa: "permanent" (czyli trwały) oraz "agriculture" (czyli kultura rolnicza). Innymi słowy, to trwała metoda prowadzenia upraw. Trwała, bo ten zestaw praktyk nie prowadzi do zubażania gleb i jest przyjazny dla bioróżnorodności.
— Różnic jest wiele. Na dużą skalę wykorzystuję m.in. ściółkę. Sadzę pod drzewami, jedynie nieliczne grządki są przekopane. Zostawiam duże pasy dzikich kwiatów i ziół, które rozdzielają poszczególne powierzchnie uprawne. Wykorzystuję też np. jako materiał rzeczy, które inni traktują jako odpady (gałęzie, liście, stare siano czy słomę, trociny). Nie równam terenu.
— Początkowo próbowałem sił ze "zwykłym" ogrodem. Pewnego dnia wpadła jednak w me ręce książka "Permakultura Seppa Holzera". I ta lektura wywróciła mi świat do góry nogami. A w zasadzie "do dołu nogami", bo zrozumiałem dlaczego są takie problemy z wodą i żyznością w zwykłej uprawie. Rozpocząłem wówczas eksperymenty z permakulturą. Pierwszy rok wiązał się oczywiście w większości z błędami, ale czułem, że w tej metodzie jest siła.
— Sztuczne nawożenie dostarcza roślinom zazwyczaj podstawowych składników, czyli tzw. NPK (N - azot, P - fosfor, K - potas). Jeśli roślina ma pod dostatkiem i ich, i wody, to rośnie szybko i osiąga duże rozmiary. Pobiera przy tym jednak i inne pierwiastki, których już nie dostarczamy. Przez to gleba ubożeje. Co więcej, przy okazji np. orki czy przekopywania, odsłaniamy ziemię na powietrze i zachodzą procesy wietrzenia, wymywania oraz utleniania. Utlenia się przede wszystkim węgiel (C), którego gleby mają z roku na rok coraz mniej...
Wymowny przykład na wysoką wydajność permakultury; fot. Permakultura Wierzbiny
— Dostarczając biomasy, uzupełniamy zapas węgla oraz innych składników. Później, jeśli taka ziemia jest miękka, nie trzeba już jej przekopywać. Nic aż tak "nie ucieka", pierwiastków jest coraz więcej. Co za tym idzie - rosną i nasze plony. Permakultura daje coraz lepsze rezultaty wraz z biegiem czasu. Nawozami NPK wprawdzie nie "otrujemy" się jako konsumenci, ale — nadmiernie eksploatując glebę — niszczymy tym samym własną podstawę do życia.
— Oczywiście, bo... moje pomidory mi smakują, a te kupne nie (śmiech). Nie czuję w nich w ogóle smaku. Zapewne miałbym jednak problem z odróżnieniem pomidora uprawianego permakulturowo od tego z tzw. rolnictwa precyzyjnego. Tam całość nawozi się bardzo starannie. Dopiero w oparciu o analizę składu gleby stosuje się cały szereg dobranych mikro i makroelementów.
— W permakulturze nie używa się nawet oprysków dopuszczanych w tzw. rolnictwie organicznym (jak np. miedziany). Jeśli już, to stosuje się środki roślinne. Można np. zalać wrotycz wodą i po paru dniach użyć tego płynu przeciw mszycom (wrotycz zawiera w większych dawkach neurotoksyczny tujon). Staram się jednak i takich środków używać bardzo oszczędnie. Od tujonu giną przecież nie tylko mszyce...
— To prawda. W permakulturze kładzie się nacisk na tzw. usługi ekosystemów. Pod ściółką np. jest mnóstwo dżdżownic, a w samej ściółce sporo owadów. To ściąga natomiast rozmaite ptaki, które potem (niejako przy okazji) zjadają i szkodniki. Każdą powierzchnię uprawną otaczam ponadto pasami kwiatów czy bylin takich jak np. maliny. Wówczas szkodnikom trudno jest przenikać z powierzchni na powierzchnię. Warto również stosować tzw. uprawę współrzędną, czyli siać naprzemiennie rośliny, które się "lubią". Również i to utrudnia sprawę szkodnikom. Całość upraw wspomaga pielenie ręczne, po którym ściółkuje się międzyrzędzia, co znacznie zmniejsza problem chwastów.
— (śmiech) Wszystko poszło w słoiki w postaci dżemów. Cała rodzina uwielbia malinowe przetwory i znikają zdecydowanie za szybko. Wino jest, ale robione na wodzie brzozowej...
— Podstawowa pasja, a w pewnej formie i jedna z prac. W końcu każde wyprodukowane warzywo, każdy ziemniak, ma wartość pieniężną. Zarabiam tym więc w tym sensie, że nie muszę kupować tego w sklepie. Jest to też zdrowsze, więc długofalowo można oszczędzić i na lekach. Planuję jednak, by sprzedaż plonów oraz szkolenia dot. permakultury były w przyszłości moją główną formą zarabiania.
— W skali roku oszczędzam dzięki temu minimum kilka tysięcy złotych. Zwłaszcza, że jest to żywność z najwyższej półki, a nie ta z produkcji przemysłowej. Co do zarabiania, to w zeszłym roku sprzedałem płodów rolnych dosłownie za kilkaset złotych. W tym roku planuję znacznie większą nadwyżkę i tym samym sprzedaż, na przykład czosnku i ziemniaków. Tyle że... plany to tylko plany. Wolę nie dzielić skóry na niedźwiedziu, z odpowiedzią wolę wstrzymać się więc do jesieni. Jestem jednak dobrej myśli, bo dojrzała permakultura, w przeliczeniu na metr kwadratowy, daje bardzo duże plony.
— Coś w tym jest (śmiech). Uchodzę za świra w moim otoczeniu. Czy pozytywnego? Chyba tak. Bo chociaż wieszczę rozmaite kryzysy, to właśnie w powrocie do natury, w tym i permakultur, widzę wielką nadzieję. Dla siebie, innych i przyrody.
— Sądzę, że jest. Mamy bowiem nie tylko epidemię, która ogranicza dostępność pracowników dla dużych gospodarstw warzywnych, ale też i kolejną z rzędu suszę. Epidemia przejdzie za rok, może dwa. Ale susze z nami zostaną. Co gorsza, będzie ich więcej! Podobnie jak gwałtownych ulew, które zmywają wierzchnią warstwę żyzności w klasycznych uprawach, bez ściółki czy roślin okrywowych. Takie są bowiem konsekwencje globalnego ocieplania klimatu. Średnie temperatury w porównaniu z epoką przedindustrialną są w Polsce wyższe o około 2 stopnie, co oznacza znacznie większe parowanie. Opady zaś są raczej rzadsze i często bardziej gwałtowne. Dalej, coraz częściej zdarzają się kilkudniowe, lub nawet dłuższe, okresy z temperaturą powyżej 30 stopni. Rosną zatem z roku na rok straty rolnicze w wielu państwach, w tym i w Polsce.
— Są systemami dość dobrze radzącymi sobie w suszy, więc ich przewaga rośnie wraz z czasem.
Dla wielu liście to problem. Permakulturowcy natomaist je zbierają. Bus z dużą paką ułatwia transport skarbów; fot. Permakultura Wierzbiny
— Oczywiście. Praca w ogrodzie, zwłaszcza w permakulturze, gdzie jest dużo kwiatów, drzew, krzewów, czyli piękne otoczenie, daje dużo wytchnienia i pozytywnie ładuje akumulatory. Praca taka uczy też pokory. W pierwszym roku trzeba liczyć się z błędami, nie należy spodziewać się jakichś szalonych rezultatów...
— Zdecydowanie. Warto jednak poczekać aż nawieziona przez nas biomasa się rozłoży, dając warstwę żyznego humusu. Aż nasze pasy bylin, oddzielające powierzchnie uprawne, urosną na tyle, by hamować wiatr i ściągać ptaki, zapylacze, które pomogą nam w naszych działaniach. Aż nabierzemy dobrej znajomości naszego własnego terenu: gdzie jest wilgotniej, gdzie bardziej sucho, gdzie co lubi rosnąć. Permakultura uczy ponadto jednej, bardzo ważnej rzeczy. Bycia częścią "tego wszystkiego". A nie absolutnym, próbującym wszystko kontrolować władcą. To nie jest łatwe, ale próbować trzeba. Zacząć najlepiej od razu, już dzisiaj!
Rozmawiał Kamil Kierzkowski
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez