Wtorek, 3 grudnia 2024

Ogródkiem w kryzys. Permakultura nadzieją i receptą na trudne czasy? [WYWIAD]

2020-04-30 19:22:22 (ost. akt: 2020-04-30 19:29:58)
— Osobom z zewnątrz powierzchnie te mogą przypominać nieregularne zarośla — mówi Witold Wysmulek

— Osobom z zewnątrz powierzchnie te mogą przypominać nieregularne zarośla — mówi Witold Wysmulek

Autor zdjęcia: Elwira Zadroga

Podziel się:

ROZMOWA || — To podejście uczy bycia częścią natury. A nie absolutnym, próbującym wszystko kontrolować władcą — mówi Witold Wysmulek z niewielkich Wierzbin (pow. piski), jeden z niewielu w regionie ekspertów od tzw. permakultury. Czyli wyjątkowo ekologicznej metody upraw. I choć brodą przypomina Rumcajsa, a wielu znajomych ma go za "pozytywnego świra", to dodaje, że "bajka" powoli się kończy. Trzeba działać, bo oprócz epidemii będziemy wkrótce walczyć także z suszą i kryzysem.

— Zacznę pod włos. Dosłownie. Ten typowo "naturalny" zarost to kwestia wyboru czy zamkniętych zakładów fryzjerskich?
— Kwestia wyboru, absolutnie (śmiech). Bo ponoć nic tak chłopa nie upiększa, jak broda coraz większa.

— Naturalność masz nie tylko na, ale i w głowie. Skąd całe to zamiłowanie do natury? Rodzice byli rolnikami?
— Na to pytanie nie mam jednej odpowiedzi. Lata wczesnego dzieciństwa spędziłem na kolonii małej wsi Ogródek. Las był bardzo blisko, tak jak i jezioro. Na naszym 20-hektarowycm gospodarstwie nie brakowało i miejsc dzikich. Zwłaszcza tam, gdzie teren tworzył niedostępne dla maszyn rolniczych niecki...

— Dla młodego chłopaka chyba nie ma lepszego miejsca na "bazę".
— Uwielbiałem je, to prawda. Miłość do natury, faktycznie, zaszczepili mi rodzice, choćby przez wielogodzinne wyprawy na grzyby. Do dziś bardzo lubię włóczyć się po lesie, odnajdywać trudno dostępne miejsca. Pełne wykrotów, krzaków... Krótko mówiąc — szukać dzikiego życia.

— Teraz jednak wydajesz się podchodzić do tego poważniej.
— Obecnie jestem bardziej świadomy kluczowej roli, jaką dla klimatu odgrywają nienaruszone przez człowieka ekosystemy. Przykładem mogą być właśnie lasy, które uczestniczą w "przenoszeniu" wilgoci znad mórz w głąb lądu. Wbrew pozorom bez nich znacznie trudniej uprawiać ziemię. Takich "niedostrzeganych" zazwyczaj zależności jest wiele.

— Za tobą studia w Warszawie. Myślisz, że mógłbyś żyć w większym mieście?
— Nie, już nie. Nie cierpię braku miejsca. Nie cierpię hałasu. Szczerze? Nawet naszą krajową "szesnastkę" i pobliski poligon posłałbym najchętniej do krainy za siedmioma morzami. A co dopiero duże miasto.

https://m.wm.pl/2020/04/orig/z-ziemniakami-fot-permakultura-wierzbiny-623035.jpg
W skali roku dzięki permakulturze Witold Wysmulek oszczędza minimum kilka tys. zł.; fot. Permakultura Wierzbiny

— Choć nie pchasz się na afisz, to w regionie jesteś coraz bardziej znany ze swoich upraw. Pytanie techniczne: masz wciąż ogród czy to już pole?
— Raczej nazwałbym to dużym ogrodem. Zresztą, w permakulturze często uprawia się ziemię blisko drzew, więc nawet gdybym miał więcej niż moje "szalone" 90 arów, to te powierzchnie i tak przypominałyby (osobom z zewnątrz) nieregularne zarośla i zadrzewienia.

— Permakultura. Dla laika brzmi to pewnie jak czarna magia.
— To kalka z angielskiego słowa "permaculture". Określenie to łączy dwa słowa: "permanent" (czyli trwały) oraz "agriculture" (czyli kultura rolnicza). Innymi słowy, to trwała metoda prowadzenia upraw. Trwała, bo ten zestaw praktyk nie prowadzi do zubażania gleb i jest przyjazny dla bioróżnorodności.

— Czym różnią się zatem twoje uprawy od upraw tysięcy "typowych" działkowiczów?
— Różnic jest wiele. Na dużą skalę wykorzystuję m.in. ściółkę. Sadzę pod drzewami, jedynie nieliczne grządki są przekopane. Zostawiam duże pasy dzikich kwiatów i ziół, które rozdzielają poszczególne powierzchnie uprawne. Wykorzystuję też np. jako materiał rzeczy, które inni traktują jako odpady (gałęzie, liście, stare siano czy słomę, trociny). Nie równam terenu.

— Od samego początku podchodziłeś do upraw w ten sposób?
— Początkowo próbowałem sił ze "zwykłym" ogrodem. Pewnego dnia wpadła jednak w me ręce książka "Permakultura Seppa Holzera". I ta lektura wywróciła mi świat do góry nogami. A w zasadzie "do dołu nogami", bo zrozumiałem dlaczego są takie problemy z wodą i żyznością w zwykłej uprawie. Rozpocząłem wówczas eksperymenty z permakulturą. Pierwszy rok wiązał się oczywiście w większości z błędami, ale czułem, że w tej metodzie jest siła.

— Sztuczne środki przyśpieszają i zwiększają plony. Ta dysproporcja jest na tyle duża, by warto było się "truć"?
— Sztuczne nawożenie dostarcza roślinom zazwyczaj podstawowych składników, czyli tzw. NPK (N - azot, P - fosfor, K - potas). Jeśli roślina ma pod dostatkiem i ich, i wody, to rośnie szybko i osiąga duże rozmiary. Pobiera przy tym jednak i inne pierwiastki, których już nie dostarczamy. Przez to gleba ubożeje. Co więcej, przy okazji np. orki czy przekopywania, odsłaniamy ziemię na powietrze i zachodzą procesy wietrzenia, wymywania oraz utleniania. Utlenia się przede wszystkim węgiel (C), którego gleby mają z roku na rok coraz mniej...

https://m.wm.pl/2020/04/orig/z-burakiem-i-psem-fot-permakultura-wierzbiny-623036.jpg
Wymowny przykład na wysoką wydajność permakultury; fot. Permakultura Wierzbiny

— Podejrzewam, że i na to są sposoby.
— Dostarczając biomasy, uzupełniamy zapas węgla oraz innych składników. Później, jeśli taka ziemia jest miękka, nie trzeba już jej przekopywać. Nic aż tak "nie ucieka", pierwiastków jest coraz więcej. Co za tym idzie - rosną i nasze plony. Permakultura daje coraz lepsze rezultaty wraz z biegiem czasu. Nawozami NPK wprawdzie nie "otrujemy" się jako konsumenci, ale — nadmiernie eksploatując glebę — niszczymy tym samym własną podstawę do życia.

— Tak z ręką na sercu. Odróżniłbyś po samym smaku np. pomidora z własnej uprawy od tego ze sklepu?
— Oczywiście, bo... moje pomidory mi smakują, a te kupne nie (śmiech). Nie czuję w nich w ogóle smaku. Zapewne miałbym jednak problem z odróżnieniem pomidora uprawianego permakulturowo od tego z tzw. rolnictwa precyzyjnego. Tam całość nawozi się bardzo starannie. Dopiero w oparciu o analizę składu gleby stosuje się cały szereg dobranych mikro i makroelementów.

— Jakiekolwiek "opryski" nie wchodzą u ciebie w grę? Czy są jednak jakieś wyjątki?
— W permakulturze nie używa się nawet oprysków dopuszczanych w tzw. rolnictwie organicznym (jak np. miedziany). Jeśli już, to stosuje się środki roślinne. Można np. zalać wrotycz wodą i po paru dniach użyć tego płynu przeciw mszycom (wrotycz zawiera w większych dawkach neurotoksyczny tujon). Staram się jednak i takich środków używać bardzo oszczędnie. Od tujonu giną przecież nie tylko mszyce...

— ...i nie tylko mszyce atakują rośliny.
— To prawda. W permakulturze kładzie się nacisk na tzw. usługi ekosystemów. Pod ściółką np. jest mnóstwo dżdżownic, a w samej ściółce sporo owadów. To ściąga natomiast rozmaite ptaki, które potem (niejako przy okazji) zjadają i szkodniki. Każdą powierzchnię uprawną otaczam ponadto pasami kwiatów czy bylin takich jak np. maliny. Wówczas szkodnikom trudno jest przenikać z powierzchni na powierzchnię. Warto również stosować tzw. uprawę współrzędną, czyli siać naprzemiennie rośliny, które się "lubią". Również i to utrudnia sprawę szkodnikom. Całość upraw wspomaga pielenie ręczne, po którym ściółkuje się międzyrzędzia, co znacznie zmniejsza problem chwastów.

— Wspomniałeś o malinach. W spiżarni masz jakąś permakulturową "malinóweczkę" z procentami?
— (śmiech) Wszystko poszło w słoiki w postaci dżemów. Cała rodzina uwielbia malinowe przetwory i znikają zdecydowanie za szybko. Wino jest, ale robione na wodzie brzozowej...

— Do niego wrócimy więc po wywiadzie (śmiech). Widać, że jesteś zafascynowany tym co robisz. To praca czy hobby?
— Podstawowa pasja, a w pewnej formie i jedna z prac. W końcu każde wyprodukowane warzywo, każdy ziemniak, ma wartość pieniężną. Zarabiam tym więc w tym sensie, że nie muszę kupować tego w sklepie. Jest to też zdrowsze, więc długofalowo można oszczędzić i na lekach. Planuję jednak, by sprzedaż plonów oraz szkolenia dot. permakultury były w przyszłości moją główną formą zarabiania.

— O jakiego rzędu kwotach można na tę chwilę mówić w twoim przypadku?
— W skali roku oszczędzam dzięki temu minimum kilka tysięcy złotych. Zwłaszcza, że jest to żywność z najwyższej półki, a nie ta z produkcji przemysłowej. Co do zarabiania, to w zeszłym roku sprzedałem płodów rolnych dosłownie za kilkaset złotych. W tym roku planuję znacznie większą nadwyżkę i tym samym sprzedaż, na przykład czosnku i ziemniaków. Tyle że... plany to tylko plany. Wolę nie dzielić skóry na niedźwiedziu, z odpowiedzią wolę wstrzymać się więc do jesieni. Jestem jednak dobrej myśli, bo dojrzała permakultura, w przeliczeniu na metr kwadratowy, daje bardzo duże plony.

— Wybacz bezpośredniość. Ten twój "naturalny bakcyl" nie sprawia, że znajomi mają cię za "pozytywnego świra"?
— Coś w tym jest (śmiech). Uchodzę za świra w moim otoczeniu. Czy pozytywnego? Chyba tak. Bo chociaż wieszczę rozmaite kryzysy, to właśnie w powrocie do natury, w tym i permakultur, widzę wielką nadzieję. Dla siebie, innych i przyrody.

— Czyli "ogródkiem w kryzys". Wzrost cen warzyw jest nieunikniony?
— Sądzę, że jest. Mamy bowiem nie tylko epidemię, która ogranicza dostępność pracowników dla dużych gospodarstw warzywnych, ale też i kolejną z rzędu suszę. Epidemia przejdzie za rok, może dwa. Ale susze z nami zostaną. Co gorsza, będzie ich więcej! Podobnie jak gwałtownych ulew, które zmywają wierzchnią warstwę żyzności w klasycznych uprawach, bez ściółki czy roślin okrywowych. Takie są bowiem konsekwencje globalnego ocieplania klimatu. Średnie temperatury w porównaniu z epoką przedindustrialną są w Polsce wyższe o około 2 stopnie, co oznacza znacznie większe parowanie. Opady zaś są raczej rzadsze i często bardziej gwałtowne. Dalej, coraz częściej zdarzają się kilkudniowe, lub nawet dłuższe, okresy z temperaturą powyżej 30 stopni. Rosną zatem z roku na rok straty rolnicze w wielu państwach, w tym i w Polsce.

— Permakultury temu zaradzą?
— Są systemami dość dobrze radzącymi sobie w suszy, więc ich przewaga rośnie wraz z czasem.

https://m.wm.pl/2020/04/orig/bus-liscie-fot-permakultura-wierzbiny-623037.jpg
Dla wielu liście to problem. Permakulturowcy natomaist je zbierają. Bus z dużą paką ułatwia transport skarbów; fot. Permakultura Wierzbiny

— Ludzie siedzą w ostatnim czasie dużo w domach. Powoli od tego wariują. Praca na działce potrafi być lekiem na stres?
— Oczywiście. Praca w ogrodzie, zwłaszcza w permakulturze, gdzie jest dużo kwiatów, drzew, krzewów, czyli piękne otoczenie, daje dużo wytchnienia i pozytywnie ładuje akumulatory. Praca taka uczy też pokory. W pierwszym roku trzeba liczyć się z błędami, nie należy spodziewać się jakichś szalonych rezultatów...

— Cierpliwości również uczy?
— Zdecydowanie. Warto jednak poczekać aż nawieziona przez nas biomasa się rozłoży, dając warstwę żyznego humusu. Aż nasze pasy bylin, oddzielające powierzchnie uprawne, urosną na tyle, by hamować wiatr i ściągać ptaki, zapylacze, które pomogą nam w naszych działaniach. Aż nabierzemy dobrej znajomości naszego własnego terenu: gdzie jest wilgotniej, gdzie bardziej sucho, gdzie co lubi rosnąć. Permakultura uczy ponadto jednej, bardzo ważnej rzeczy. Bycia częścią "tego wszystkiego". A nie absolutnym, próbującym wszystko kontrolować władcą. To nie jest łatwe, ale próbować trzeba. Zacząć najlepiej od razu, już dzisiaj!
Rozmawiał Kamil Kierzkowski

Polub nas na Facebooku: