Jakby mało było jednej plagi, jaką jest pandemia koronawirusa, to już trzeba przygotować się na walkę z drugą, czyli suszą, która może być największa od pół wieku. Pandemia wywindowała ceny maseczek do kwot, o których producenci mogliby tylko śnić. Czy susza wywinduje cen żywności?
W tym roku oprócz pandemii może nas nawiedzić inna plaga - susza, której Polska jeszcze nie znała. A ta może pociągnąć za sobą wzrost cen żywności. A do czego może doprowadzić susza, tu chyba najlepszym przykładem jest słynna pietruszka, której cena w Polsce skoczyła wiosną ubiegłego roku o ponad 300 proc. Na razie żywność nie drożeje aż w takim tempie, ale widać wyraźnie, że ceny idą w górę.
Jak poinformował Główny Urząd Statystyczny, w marcu ceny w Polsce wzrosły w porównaniu z marcem 2019 roku o 4,6 procent. Aż o ponad 8,5 procent podrożała żywność. A najbardziej, bo o 27 proc. przez rok podrożało mięso wieprzowe. Owoce są droższe o 20 proc., wędliny o 15 proc, warzywa, drób i pieczywo o 8 proc. Ekonomiści są zgodni, że w kolejnych miesiącach inflacja powinna spadać, ale poważnym ryzykiem jest susza, która może wpłynąć na wzrost cen żywności. A tym samym też inflacji, co pokazał marcowy wzrost cen, który był spowodowany przede wszystkim właśnie drożejącą żywnością i wyższymi kosztami związanymi z mieszkaniem.
— Te dwie kategorie odpowiadały za ponad 70 proc. wzrostu — ocenili eksperci banku Pekao.
Gospodarka dziś to system naczyń połączonych, co zresztą widać jak na dłoni na przykładzie ostatniej pandemii. Tak też jest w rolnictwie, bo np. ASF w Chinach spowodował gwałtowny wzrost cen wieprzowiny w Europie, a susze w Nowej Zelandii skok cen masła na całym świecie.
Gospodarka dziś to system naczyń połączonych, co zresztą widać jak na dłoni na przykładzie ostatniej pandemii. Tak też jest w rolnictwie, bo np. ASF w Chinach spowodował gwałtowny wzrost cen wieprzowiny w Europie, a susze w Nowej Zelandii skok cen masła na całym świecie.
Jednak o suszy w Polsce słyszymy już od lat. A przynajmniej od pięciu. Staje już normalnością, tak jak normalnością jest coraz bardziej pogłębiający deficyt wody w kraju. Przyczyny to zmiany klimatyczne, a więc brak opadów, wysokie temperatury. To z roku na rok pogłębia już trudną sytuację hydrologiczną kraju. A do tego dochodzi powszechna melioracja, brak zbiorników retencyjnych, które pozwoliłyby magazynować wodę. Obecnie retencja w Polsce utrzymuje się na poziomie 6,5 procent średniego odpływu. Powinna być przynajmniej dwa razy wyższa, aby zgromadzone zasoby zaspokoiły wszystkie potrzeby ludzi, gospodarki i środowiska — mówią specjaliści.
Jednak w tym roku zanosi się na suszę taką, której większość nas nie pamięta. I nie jest to żadne naukowe straszenie, bo naukowcy już od dawna mówią o stepowieniu Polski, o kurczących się zasobach wód, o tym, że musimy oszczędzać wodę, bo mamy jej trzy razy mniej niż przypada na statystycznego Europejczyka.
Minister gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej Marek Gróbarczyk przyznaje, że sytuacja jest najgorsza od około 50 lat. — Możemy mieć najsilniejszą suszę od pięćdziesięciu lat — powiedział minister Gróbarczyk.
Na Warmii i Mazurach sytuacja staje się też jest coraz trudniejsza. Przyczyn kolejnej suszy nie trzeba daleko szukać, wystarczy tylko przypomnieć sobie minioną zimę, jeżeli w ogóle to była zima. Bez śniegu, bez mrozu, które pozwalają zatrzymać wilgoć w glebie. Sezon zimowy 2019/2020 był najcieplejszy od początku prowadzenia pomiarów meteorologicznych w Polsce. Dlatego gołym okiem widać tę suszę.
— To choćby te tumany kurzu, które unoszą się za ciągnikami na polach — mówi Wiesław Domian, który gospodarzy w gminie Piecki i jest też prezesem Warmińsko-Mazurskiego Związku Rolników Kółek i Organizacji Rolniczych. — Jeśli w ciągu najbliższych dni nie spadnie deszcz, to będzie dramat.
— Jest strasznie sucho — dodaje Domian. — To już epidemia suszy, bo czwarta susza w ciągu pięciu ostatnich lat. Południowo-wschodnia część naszego województwa, a to większa część regionu, to gleby lekkie, klasy 5 i 6. I tam woda wyparowała z ziemi. Deficyt wody jest ogromny. Podejrzewam, że uprawy jare będą słabe, może nawet gorsze niż w ubiegłym roku, choć też były słabe — dodaje rolnik.
— Jest strasznie sucho — dodaje Domian. — To już epidemia suszy, bo czwarta susza w ciągu pięciu ostatnich lat. Południowo-wschodnia część naszego województwa, a to większa część regionu, to gleby lekkie, klasy 5 i 6. I tam woda wyparowała z ziemi. Deficyt wody jest ogromny. Podejrzewam, że uprawy jare będą słabe, może nawet gorsze niż w ubiegłym roku, choć też były słabe — dodaje rolnik.
Wojciech Hołownia gospodarzy w powiecie braniewskim. Tu jest nieco lepsza sytuacja hydrologiczna.
— U nas nie jest jeszcze tak źle, zdecydowanie gorzej jest w Wielkopolsce, Kujawsko-Pomorskiem, Lubuskiem czy na południu naszego regionu. Tam susza daje się we znaki rolnikom coraz bardziej. Ale zobaczymy, co będzie na przełomie kwietnia i maja, jak wyjdą wiosenne zasiewy, bo oziminy trzymają się w miarę dobrze.
— U nas nie jest jeszcze tak źle, zdecydowanie gorzej jest w Wielkopolsce, Kujawsko-Pomorskiem, Lubuskiem czy na południu naszego regionu. Tam susza daje się we znaki rolnikom coraz bardziej. Ale zobaczymy, co będzie na przełomie kwietnia i maja, jak wyjdą wiosenne zasiewy, bo oziminy trzymają się w miarę dobrze.
Jednak prognozy na kolejne tygodnie nie są dobre, ma być dość ciepło i sucho. Brak wody może sprawić, że rośliny zaczną wysychać, a rolnicy będą zmuszeni dodatkowo nawadniać pola. — To można zrobić w przypadku pola z kapustą, ale nie hektarów z kukurydzą — zauważa Wiesław Domian.
Jak żywność zdrożeje, to rolnicy zarobią więcej? — Na pewno nie zarobi rolnik, nie dostanie więcej, zarobią pośrednicy, handel — mówi Wojciech Hołownia. — To nie rolnik decyduje, po ile jest chleb i mleko w sklepie. Rolnik dostaje tyle co łaska. W chlebie 30-40 proc. to cena mąki, reszta to inne koszty.
Mimo suszy, która dotyka nasz kraj od pięciu lat, Polska wciąż ma duże nadwyżki żywności. Jedna trzecia polskiej żywności trafia na eksport. Wartość tego eksportu to ponad 30 mld euro.
— Żywność tak naprawdę drożeje już od ponad dwóch lat — mówi Andrzej Gantner, dyrektor generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności. — A głównie tego czynniki to przede wszystkim bardzo szybki wzrost kosztów produkcji wynikający ze wzrostu płac, w tym płacy minimalnej, jak też wzrost cen energii i gazu. A bez tego nie da się produkować żywności, bo ten sektor jest bardzo energochłonny. Zakłady przetwórcze nie mają już żadnych możliwości wzięcia na siebie tych rosnących kosztów, nie przenosząc tego na ceny swoich towarów. Bo dla wielu oznaczałoby to straty. Czasami nam konsumentom wydaje się, że to co płacimy za towar w sklepie jest zyskiem przedsiębiorcy, a to nie tak, bo w tej cenie przedsiębiorca musi zawrzeć swoje wszystkie koszty. Czy z tej ceny pozostanie zysk, to wcale nie jest takie pewne.
— Żywność tak naprawdę drożeje już od ponad dwóch lat — mówi Andrzej Gantner, dyrektor generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności. — A głównie tego czynniki to przede wszystkim bardzo szybki wzrost kosztów produkcji wynikający ze wzrostu płac, w tym płacy minimalnej, jak też wzrost cen energii i gazu. A bez tego nie da się produkować żywności, bo ten sektor jest bardzo energochłonny. Zakłady przetwórcze nie mają już żadnych możliwości wzięcia na siebie tych rosnących kosztów, nie przenosząc tego na ceny swoich towarów. Bo dla wielu oznaczałoby to straty. Czasami nam konsumentom wydaje się, że to co płacimy za towar w sklepie jest zyskiem przedsiębiorcy, a to nie tak, bo w tej cenie przedsiębiorca musi zawrzeć swoje wszystkie koszty. Czy z tej ceny pozostanie zysk, to wcale nie jest takie pewne.
Dziś ok. 25 proc. budżetów domowych Polaków stanowią już wydatki na żywność, a np. w Niemczech jest to 11 proc. To świadczy o tym, że wróciliśmy do tego poziomu, który charakteryzuje kraje rozwijające się.
Może w Polsce żywność jest droższa niż w innych krajach UE? — To zależy jak to się liczy, jeżeli siłą nabywczą konsumenta, to może się okazać, że nasza żywność jest już droższa niż tą, którą kupują Niemcy — tłumaczy dyrektor Gantner. — To tak jak z podatkiem cukrowym. Rząd przekonuje, że nie jest tak strasznie wysoki w porównaniu do innych krajów. Natomiast my mówimy, że ten podatek jest czterokrotnie wyższy niż to co będzie musiał zapłacić Francuz. Bo w przeliczeniu na siłę nabywczą konsumenta, to Francuz będzie płacił 12 groszy, a Polak minimum 50 groszy za litr napoju, który zawiera więcej niż pięć gramów cukru.
— Mamy bardzo silną inflację cen żywności i niestety susza może znacznie tę inflację przyspieszyć — przewiduje dyrektor Andrzej Gardner. — Ale też w związku z pandemią zamarła np. branża hotelowa, nie pracują restauracje. Są kłopoty z eksportem. Nie ma zamówień i może okazać się, że pojawi się nadpodaż żywności w kraju. I ceny niektórych artykułów np. drobiu, wołowiny mogą spadać.
Andrzej Mielnicki
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Dodaj komentarz Odśwież
Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez