Czwartek, 28 marca 2024

Mieszanie odmian - to może być właśnie to

2014-07-09 12:00:00 (ost. akt: 2015-02-24 13:56:55)
Henryk Pastuszek, dyrektor COBORU Stacji Doświadczalnej Oceny Odmian we Wrócikowie

Henryk Pastuszek, dyrektor COBORU Stacji Doświadczalnej Oceny Odmian we Wrócikowie

Autor zdjęcia: Anna Uranowska

Podziel się:

To, czym dysponujemy w gospodarstwie rolnym, warunki naturalne i to, co możemy zyskać dzięki korzystaniu z badań przedstawiających potencjał poszczególnych odmian roślin uprawnych — to czynniki, które w prosty sposób mogą zwiększyć plon i zysk w produkcji rolnej. Nie zawsze jednak wiedza ta jest przez rolników wystarczająco doceniania i wystarczająco popularna.

Nie tylko liczne i kosztowne zabiegi chemiczne czy intensywne nawożenie rozwiążą wszystkie problemy w uprawie. Czasami proste sposoby i wzmocnienie naturalnego potencjału roślin i środowiska są najwłaściwszym rozwiązaniem. Wie o tym Henryk Pastuszek, dyrektor COBORU Stacji Doświadczalnej Oceny Odmian we Wrócikowie, który w zarządzanym gospodarstwie poza badaniami porejestrowymi, prawie od 20 lat prowadzi uprawę zbóż, rzepaku, bobiku i ziemniaków.

Przekonuje o tym w Stacji


Kilka lat temu w centralnej Polsce przeprowadzono badania: w jakim stopniu rolnicy korzystają z zaleceń co do wyboru odmiany. Okazało się, że zaledwie jedna trzecia rolników sięga do tej wiedzy. — Nie pokazując nikomu na czym polega nasza praca, nie osiągniemy żadnego efektu — mówi dyrektor. — Nasze badania wymagają popularyzacji i informowania jakie rezultaty produkcyjne można uzyskać dzięki stosowaniu wyników Porejestrowego Doświadczalnictwa Odmianowego. Dlatego publikujemy wyniki i co roku w czerwcu zapraszamy rolników na Dni Pola, na poletka doświadczalne Stacji — przypomina Henryk Pastuszek.
— Dzięki zastosowaniu odpowiednich odmian, tych lepszych, bardziej odpornych, lepiej dobranych do naszego klimatu i zasobności gleby, rolnik będzie mógł uzyskać np. o kwintal nasion więcej z każdego hektara. A jeden kwintal to przecież nie jest dużo. Ale w skali województwa przemnożony przez 350 lub 330 tys. ha to już przecież nie mało. Można zobaczyć ile to milionów, które będą mieli rolnicy, a z kolei jak rolnicy będą mieli, to region też to odczuje — przekonuje dyrektor. — Kiedyś wyliczyłem, że z tego jednego kwintala łącznie na całe województwo wzrost plonów pozwoliłby zakupić aż 5 nowych kombajnów. A tu wziąłem pod uwagę wzrost plonu tylko o jeden kwintal, a przecież przy tych samych nakładach różnica plonowania z hektara między dobrymi odmianami pszenicy może sięgać nawet tony.
Czy warto zatem mieć wiedzę o poszczególnych odmianach? Tak, bo centrale nasienne i firmy sprzedające materiał siewny często starają się sprzedać nie to co dla rolnika jest dobre, a to co ma być sprzedane. — Rolnicy przychodząc do centrali nasiennej często nie mają dużego wyboru — mówi dyrektor. — Są tam dwie, trzy odmiany i nie zawsze są to najlepsze odmiany. Odkąd jesteśmy we wspólnym europejskim rynku, można w Polsce kupić odmiany angielskie, francuskie, portugalskie. I wszystko można zareklamować - zarówno to, co dobre, jak i to, co złe. A badania, które prowadzimy, dają przecież wiedzę, jakie odmiany poradzą sobie w polskim klimacie — zaznacza dyrektor.


Coraz mniej zwierząt = coraz mniej obornika


Zmiany jakie dokonują się przez ostatnie lata w rolnictwie, zmierzają do ścisłej specjalizacji i intensyfikacji produkcji. Rozrastają się gospodarstwa o specjalizacji zwierzęcej i gospodarstwa o profilu roślinnym. Mniej jest gospodarstw łączących te dwa typy produkcji. Tym samym mniejszy jest dostęp do obornika, który w naturalny sposób wzbogacał glebę.
— Obecnie produkcja roślinna jest związana przede wszystkim z chemią. Takie jednostronne odżywianie prowadzi do degradacji gleby i wyniszcza mikroorganizmy żyjące w niej. Dawniej przy naturalnym nawożeniu wraz z obornikiem na pole wracały składniki, które w postaci plonu wcześniej z niego wywożono. Teraz obok niedoboru materii organicznej istnieje również niedobór mikroorganizmów, które rozkładają resztki pożniwne, wzbogacają w tlen i zatrzymują wilgoć w glebie — wyjaśnia dyrektor Pastuszek.
Widząc tą zależność niektóre firmy i uczelnie zaczęły szukać rozwiązań zapobiegających procesowi degradacji gleby. Na rynku pojawiło się dużo tzw. nawozów naturalnych mających za zadanie wnosić w formie ekologicznej pożądane mikroorganizmy do gleby. — One nie zastąpią do końca obornika. Są jakby takim zamiennikiem, ale od ośmiu lat stosuję w Stacji naturalny preparat UGmax użyźniacz glebowy firmy Bogdan i po takim okresie mogę już stwierdzić jego przydatność i skuteczność. Oczywiście nikt nie gwarantuje natychmiastowego efektu. Jednak po kilkuletnim stosowaniu widzę, że życie biologiczne wraca. Resztki pożniwne rozkładają się lepiej i można ograniczyć, a nawet zrezygnować z zalecanej po żniwach dawki mocznika. Teraz słoma lepiej się rozkłada i w formie próchnicy wzbogaca glebę — zapewnia rozmówca.
— Trzy lata temu traktorzysta, który od lat uprawia ziemię w naszym gospodarstwie, przyszedł do mnie i sam zaskoczony opowiadał jak lekko orało mu się kawałek pola, który do niedawna był bardzo ciężki i zbity. Gleba zmieniła swoją strukturę, jest lepiej napowietrzona, pulchna, łatwiejsza do uprawy, a ta sama orka zajmuje mu teraz dużo mniej czasu. Mniej paliwa zostało zużyte a pracownik mógł szybciej zaorać kolejne pole — wyjaśnia dyrektor Pastuszek.

Żeby wyrównać szanse na plon


W zależności od roku na obszarze od 40 do 70 hektarów, przy mozaikowym układzie gleb tak charakterystycznym dla polodowcowego krajobrazu naszego regionu, dyrektor Henryk Pastuszek oprócz wyznaczonych pól, gdzie rotacyjnie stosuje preparat, również chętnie aplikuje użyźniacz glebowy na fragmentach pola, które stwarzają dodatkowe problemy. — Na glinkach, na glebach trudnych do uprawy, czy dających mniejsze plony. Tak żeby wyrównać szanse, żeby uprawiane zboże czy rzepak miały podobne warunki wzrostu i plonu na lepszych kawałkach pola. Ważne jest też, żeby gleba nie była zakwaszona, bo działanie mikroorganizmów jest wtedy słabsze. Trzeba pamiętać, żeby preparat nie leżał na powierzchni pola tylko zaaplikować go przed samym bronowaniem, orką, czy podorywką. Tak żeby znalazł się od razu w glebie — podkreśla dyrektor.
Od zawsze obornik był źródłem korzystnej materii organicznej, która odżywiała rośliny i stymulowała życie w glebie. Dobrze przywrócić jego obecność w uprawie lub skorzystać z wzmacniających właściwości preparatów naturalnych. — Poprawa środowiska glebowego pozwala uzyskać dorodniejsze rośliny — bo mocniejszy korzeń to mocniejsza cała roślina — zapewnia dyrektor.

Ciekawy wykład dał do myślenia


Wysłuchany, przez dyrektora Henryka Pastuszka, przed kilkunastu laty wykład profesora Franciszka Rudnickiego z obecnego Uniwersytetu Technologiczno-Przyrodniczego w Bydgoszczy a dawniej z Akademii Techniczno-Rolniczej w Bydgoszczy, przyniósł ciekawe następstwo. Był to wykład o badaniach nad plonowaniem i zdrowotnością mieszanek różnych odmian jęczmienia jarego. Według profesora zasiane oddzielnie obok siebie odmiany dawały plon o 7-10 proc. mniejszy niż zasiane razem na jednym polu jako mieszanka. Przy tych samych nakładach i warunkach, i to niezależnie od odmian, uzyskano bardzo dobre wyniki, co zapadło w pamięci dyrektora Pastuszka i dało do myślenia. — Nawet jeśli jedna odmiana z mieszanki była trochę lepiej plonująca, a inna trochę mniej, to generalnie wnioski były takie, że samo mieszanie odmian powodowało zwyżkę plonu i to beznakładowo. Te same warunki, nakład pracy przy zastosowaniu mieszanki dawały zwyżkę plonu i zdrowotności roślin. Jeśli więc można uzyskać takie wyniki w jęczmieniu jarym, to dlaczego nie spróbować w pszenicy ozimej? — zastanawiał się Henryk Pastuszek. I z taką myślą od wielu już lat na połowie areału produkcyjnego Stacji Doświadczalnej Oceny Odmian we Wrócikowie, uprawiana jest właśnie pszenica ozima i jęczmień jary. A wyniki rzeczywiście są zadawalające i zawsze też dyrektor ma odniesienie do wyników w czystym siewie, który stosuje na pozostałej powierzchni. Odkąd dyrektor uprawia swoje mieszanki, nie musiał przeorać ani jednego hektara zasianej pszenicy.
A jak z dopłatami do materiału kwalifikowanego w wypadku zastosowania mieszanki z kilku odmian? To proste. Jeśli w mieszance są minimum dwie odmiany kwalifikowanego materiału siewnego, to Agencja Rynku Rolnego traktuje taki siew jak mieszankę, a jeśli w mieszance jest tylko jedna odmiana z dopłatą, to przysługuje stawka i norma siewu jak za czysty siew, ustalona tylko dla tej jednej odmiany.

Proste sposoby są często najlepsze


— Patrząc na rolnictwo integrowane dochodzę do wniosku, że polskie rolnictwo w porównaniu z rolnictwem w starej Unii jest właśnie takie. Nikt tylko wcześniej tego tak nie nazwał, nie opisał. Raz, że mniej nawozów stosujemy niż gdzie indziej, po drugie, jak wiem, tej chemii też nie stosujemy za dużo. Opryski są ograniczone, bo nasz rolnik jednak patrzy na to ile wydaje. I plon nie musi być aż taki wysoki. Ważny jest efekt ekonomiczny. Można wyżyłować plon przez stosowanie nawozów, środków ochrony roślin, to się uzyska plon dużo wyższy. Ale jeżeli policzy się złotówki wydane na uzyskanie tej zwyżki, to okazuje się, że wydana złotówka złotówki uzyskanej nie pokrywa.
Moje ziemie mają określoną produkcje, dlatego stosuję takie metody, takie sposoby podejścia do rolnictwa żeby uprawa była dochodowa, a z drugiej strony plon był zdrowy i o charakterze ekologicznym. Wybieram odmiany, które są zdrowe i sieje mieszanki w ramach jednego gatunku, dzięki czemu często opryski ograniczam tylko do zabiegu na liść flagowy. Szacuję, że dzięki mieszankom zbóż w ramach jednego gatunku wzrost plonu mam na poziomie 5-10 procent. Stosuje też płodozmian, wzmacniam żyzność gleby i to przynosi efekty — wysoką zdrowotność łanu, dobry plon, a na końcu zadawalający efekt ekonomiczny — przekonuje dyrektor Stacji Doświadczalnej we Wrócikowie.

Anna Uranowska


Artykuł ukazał się w miesięczniku "Rolnicze ABC" nr 7 (286) 9 lipca 2014 r.

Polub nas na Facebooku:

Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Dodaj komentarz Odśwież

Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez FB